Kinowy przebój 1987 roku „Good Morning Wietnam” i późniejsza o 10 lat satyra „Fakty i akty” udowodniły, że uhonorowany Oscarem reżyser Barry Levinson potrafi czerpać humor z nieprzebranego źródła, jakim jest świat polityki. W swojej najnowszej komedii, „Człowiek Roku”, autor ukazuje widzom splot wydarzeń, który do niedawna wydawał się dość nieprawdopodobny: cóż stałoby się, gdyby w wyniku pomyłki wyborczej czołowy amerykański komik został prezydentem? Levinson przygląda się wpływowi, jaki na polityków wywiera pop-kultura. Analizuje także wydarzenia ostatniej dekady – sukcesy wyborcze zaradnych zapaśników i aktorów, którzy zasiedli w fotelach gubernatorów oraz fenomen telewizyjnych komików, których dowcipne komentarze do bieżących wydarzeń gwarantują talk showom większą oglądalność niż poważnej telewizyjnej publicystyce.
W „Człowieku Roku” Robin Williams wciela się w Toma Dobbsa, który karierę prezentera telewizyjnego zawdzięcza uszczypliwemu i bezkompromisowemu ocenianiu ludzi na świeczniku. Co wieczór kpi z przywar władzy... dopóki nie przychodzi mu do głowy wyjątkowo zabawny pomysł – może by tak samemu stanąć do wyścigu prezydenckiego?
Żart da początek ruchowi obywatelskiemu i doprowadzi do umieszczenia nazwiska gwiazdora na liście kandydatów. W kampanii pomagają Dobbsowi mentor i menedżer Jack Menken (Christopher Walken) i autor jego dowcipnych monologów Eddie Langston (Lewis Black). Powtarzany przez Dobbsa apel do polityków o poczuwanie się do odpowiedzialności wobec wyborców skutkuje niespodziewanym sukcesem – król dowcipu zostaje ... przywódcą wolnego świata!
Specjalistka od nowoczesnych maszyn do głosowania, Eleanor Green (Laura Linney) odkryje jednak, że niespodziewane zwycięstwo było wynikiem defektu aparatury, przygotowanej przez jej firmę. O poważnej pomyłce postanowi poinformować Dobbsa. Za wszelką cenę spróbuje jej w tym przeszkodzić prawnik wynajęty przez pracodawców Green – Alan Stewart (Jeff Goldblum). I tak, na kilka chwil przed inauguracją, nowy przywódca stanie przed trudnym wyborem: wrócić na estradę czy pozostać w Biały Domu i naprawdę zamieszać?